Szkocja zachwyciła mnie dawno temu, jednakże za każdym razem kiedy wracam, odkrywam ten kraj jakby od nowa. I tym razem – nowa, górska przygoda, czyli wędrówka słynnym szlakiem długodystansowym – West Highland Way (WHW).

Dlaczego taki słynny? Popularny, choć na nasze polskie realia, pustawo na szlaku. Malowniczy i pięknie położony – pośród gór, jezior i łąk. Dostępny – liczy sobie 154 kilometry, a jego przejście zajmuje zwykle od 6 do 8 dni. Oto przewodnik po urokliwym West Highland Way i moje własne doświadczenia.
1. West Highland Way – położenie
Gdzie ten szlak…
WHW przebiega przez zachodnią część Szkocji, łącząc Milngavie – w pobliżu Glasgow, z Fort William u stóp Ben Nevis, najwyższego szczytu Wielkiej Brytanii. Trasa, która liczy sobie 96 mil, w przeliczeniu 154 km, została otwarta w 1980 roku. Przejście WHW zajmuje zwykle od 6 do 8 dni – z południa na północ, w zależności od tempa i liczby przystanków.
Szlak biegnie przez szkockie Highlands, oferując różnorodne krajobrazy, od wspaniałych gór, przez zielone doliny, mokradła i majestatyczne jeziora. Został dobrze oznakowany – znakiem ostu (symbol Szkocji). Przechodzi przez urokliwe miejscowości, takie jak Drymen, Rowardennan, Inveroran, Kingshouse i Kinlochleven, a także przez słynny Loch Lomond and The Trossachs National Park.
Mapa trasy
Początek i koniec szlaku
Planując podróż do Szkocji, najłatwiej będzie wybrać lot do Glasgow. Miasteczko Milngavie, gdzie szlak ma swój początek, oddalone jest od Glasgow zaledwie 20-30 min korzystając z kolei (ScotRail). Pociągi kursują średnio co pół godziny pomiędzy Glasgow Queen Street – Milngavie, z jedną przesiadką. W Milngavie, początek wędrówki został oznakowany obeliskiem znajdującym się w centrum, na Douglas Street. Koniec szlaku znajduje się w centrum Fort William – na Gordon Square, gdzie możemy przysiąść obok symbolicznego posągu wędrowca “The Man with Sore Feet”. Powrót z Fort William do Glasgow zajmuje 4h, ale widoki umilą podróż. Trasa przebiega częściowo wzdłuż WHW.


2. Najlepsza pora na trekking
Jest wtedy, kiedy masz czas…
A nieco poważniej, najlepszy czas na przejście West Highland Way to późna wiosna i wczesna jesień, czyli kwiecień, maj i wrzesień. Maj to najbardziej słoneczny miesiąc w Szkocji, ale też najbardziej popularny wśród turystów. Lato może być trudne pod kątem rezerwacji noclegów – stąd, jeżeli nie planujesz taszczyć namiotu, odradzam sezon wakacyjny.
Kwiecień – to dobry moment, aby pobyć na szlaku bez tłumów. Łatwiej też zarezerwujesz nocleg. Może być chłodno, deszczowo, ale szkocka pogoda potrafi być surowa o każdej porze roku. Najważniejsze – nie ma jeszcze słynnych midges (meszek), które są utrapieniem w czasie wędrówki. Pojawiają się zazwyczaj pod koniec maja! Uwierzcie mi na słowo, te małe “potwory” potrafią zmienić każde doświadczenie w walkę o przetrwanie!



3. Gdzie spać na West Highland Way
Czyli, różne potrzeby i różne rozwiązania
Na West Highland Way w większości miejsc można legalnie rozbić namiot „na dziko”, czyli poza wyznaczonymi kempingami. Istnieją jednak wyjątki, zwłaszcza w okolicy Loch Lomond, gdzie obowiązuje zakaz biwakowania poza wyznaczonymi miejscami od marca do października. Zawsze należy pamiętać o poszanowaniu przyrody i zasadach biwakowania, takich jak nieśmiecenie i niezakłócanie spokoju.
Oprócz biwakowania “na dziko”, na szlaku dostępne są również płatne kempingi, schroniska, hotele i pensjonaty, oferujące różne standardy zakwaterowania. Do wyboru mamy namioty, domki zwane lodge oraz chatki w stylu Hobbita – microlodge. Wybór należy do Ciebie – zastanów się czego szukasz i potrzebujesz oraz jaki budżet chcesz przeznaczyć na noclegi.


Zdecydowanie polecam campingi – bez względu na to czy planujesz spać w namiocie czy w jednej z opcji “pod dachem”. Na każdym z nich będzie dostęp do suszarni, toalety i ciepłego prysznica. Czasem dostępne są ciepłe posiłki albo sklep. Oficjalna strona szlaku zawiera zakładkę “Accommodation and Services”. Będzie pomocna przy planowaniu i dokonywaniu rezerwacji.
4. Infrastruktura wzdłuż szlaku
Czyli podpowiedzi, co dostaniesz na miejscu, a co jednak warto zabrać do plecaka
Infrastruktura, choć na wysokim poziomie, nie wszędzie jest dostępna. Mam tutaj na myśli sklepy spożywcze oraz wszelką gastronomię. Bywają 20-kilometrowe odcinki, wzdłuż których nie spotkamy niczego poza łąką i owcami. Warto prześledzić mapę podczas planowania wędrówki – i wziąć pod uwagę tego typu punkty podczas dzielenia trasy na dzienne odcinki. Moje rozwiązanie, to posiłki liofilizowane w ilości 1/dzień w plecaku. Poza tym, kartusz z gazem i palnik (Jetboil) oraz kawa i kilka przekąsek typu: batony, owsianki, orzechy. Kartusz zakupisz w Milngavie, innych miasteczkach mijanych na trasie lub na campingach. Wody pitnej jest pod dostatkiem – przydrożne fontanny, campingi, wszelkie punkty gastronomiczne, sklepy.


Każdy camping, z którego korzystałam, oferował ogólnodostępne suszarnie oraz ogrzewanie w pokoju (w kwietniu). Uwierz, to mega luksus kiedy po całym dniu wędrówki w strugach deszczu, docierasz do miejsca, w którym jest sucho i ciepło. Ponadto, masz gdzie zostawić swoje ubrania, buty i inne akcesoria do wyschnięcia przez noc.
5. Trudność szlaku
Czyli, kto da radę?
Szlak nie jest trudny technicznie, ale warto przygotować się na różne rodzaje terenu i zaplanować trasę odpowiednio do własnych możliwości fizycznych. Przykładowo, odcinek wzdłuż wschodniej strony Loch Lomond uważam za dość wymagający, ze względu na dużą liczbę głazów do pokonania. Dla początkujących wędrowców, którzy nie są przyzwyczajeni do chodzenia po takim terenie, może to stanowić wyzwanie (zwłaszcza dla kolan).


Większość odcinków można pokonać w 5-7 godzin dziennie – w zależności od ilości zaplanowanych dni. Ponadto, można skorzystać z usługi transportującej bagaż pomiędzy miejscami noclegowymi. Taka forma wędrówki, nie wymaga noszenia ciężkiego plecaka. Tego typu serwisy, czynią ten szlak dostępnym dla szerokiego grona osób.
Warto wziąć pod uwagę warunki pogodowe, które w Szkocji bywają nieprzewidywalne. Zastanów się czy jesteś w stanie iść w strugach deszczu i wietrze, w przemoczonych ubraniach.
6. Planowanie wędrówki
Dochodzimy do sedna, czyli podział trasy na odcinki dziennie
Gdybym jeszcze raz planowała wędrówkę WHW, podzieliłabym 154 km na 7 dni. Myślę, że więcej miałabym czasu na odpoczynek i regenerację. Przede wszystkim, polecam rozbić odcinek, wiodący lasem wzdłuż Loch Lomond, na dwa dni. Z pozoru łatwa ścieżka, może zmęczyć ilością podejść i zejść po kamieniach.
Na oficjalnej stronie WHW, znajdziesz rekomendowane plany na 5, 6 i 7 dni marszu (Suggested itineraries). Nie będę ich tutaj powielać. Opisuję natomiast moją wędrówkę podzieloną na 6 dni marszu, z informacjami o wybranych miejscach noclegowych, infrastrukturze i wszelkich wyzwaniach na trasie. Załączam także wizualizacje, abyście mogli oczy nacieszyć. A jest czym…
Moja trasa: 6 dni w drodze
# Dzień | Odcinek na trasie | Dystans [km] |
---|---|---|
1 | Milngavie – Balmaha | 32 |
2 | Balmaha – Inversnaid | 23 |
3 | Inversnaid – Tyndrum | 30 |
4 | Tyndrum – Kingshouse | 31 |
5 | Kinsghouse – Kinlochleven | 14 |
6 | Kinlochleven – Fort William | 24 |
Trasę nieco zmieniłam w trakcie wędrówki. Drugiego dnia, skróciłam dystans z 35 km na 23 km. Co poskutkowało wydłużeniem odcinka kolejnego dnia z 19,5 km do 30 km. Poza finansowymi konsekwencjami, nic wielkiego się nie stało – a jednak, była to najbezpieczniejsza opcja! Ale o tym za chwilę… Zapraszam na wędrówkę ze mną, dzień po dniu:
Dzień 1: Milngavie to Balmaha
Dystans: 32 km | Suma podejść: 580 m | Nocleg: Balmaha, Birchwood Guest Lodge
Na szlaku znalazłyśmy się ok 9:00 rano, po nocy spędzonej w miasteczku pod Glasgow. Mam to szczęście, że dobra koleżanka ze studiów mieszka w Paisley, tuż przy lotnisku. Mogłyśmy u niej przenocować, zostawić bagaż przydatny na pobyt po zakończeniu wędrówki, i przede wszystkim – porozmawiać po 2 latach od ostatniego spotkania.
Jak to bywa na początku każdej przygody – adrenalina, ciekawość przed nieznanym, zachwyt nad każdym kwiatem i łąką pełną owiec! Pierwsze 20 km szlaku – do Drymen, minęło naprawdę szybko. To dość komercyjny odcinek. W lokalnych sklepikach można kupić wszystkie potrzebne akcesoria – od kartusza z gazem po moskitierę na twarz. Jest też oficjalny paszport WHW do wbijania pieczątek! Minęłyśmy urokliwe kawiarnie i “Honesty boxes” czyli bezobsługowe budki lub skrytki z jedzeniem – wybierasz co chcesz i zostawiasz odliczoną gotówkę w skrzynce, bardzo przydatna opcja na trasie.
Od Drymen do Balmaha było znacznie spokojniej, rzadziej też spotykałyśmy innych turystów. Przestrzeń robi wrażenie, jak również wyłaniające się wzgórze – Conic Hill. W tym miejscu można wybrać alternatywną trasę i skrócić ją schodząc do Balmaha bez podchodzenia na wzgórze. Liczyłam jednak na magiczny zachód słońca, więc dodałyśmy kilka kilometrów na końcówce! W zamian – podmuchy wiatru, przy których trudno było utrzymać równowagę z plecakiem, a strome zejście kamiennymi schodami poczułam w nogach… po przebudzeniu się dnia następnego!


Dzień 2: Balmaha to Inversnaid
Dystans: 23 km | Suma podejść: 770 m | Nocleg: Hostel – Inversnaid Bunkhouse
Na drugi dzień zaplanowałyśmy trasę o długości 35 km, z noclegiem w namiocie na Beinglas Campsite w Inverarnan. Ten dzień był jednak cięższy niż przypuszczałyśmy. Początkowo łatwy szlak wzdłuż jeziora. Ramiona i plecy obolałe po pierwszym dniu, jeszcze nie przywykły do noszenia plecaka przez kilka godzin dziennie! Co chwilę zatrzymywałyśmy się na wyregulowanie plecaka, nabranie wody, kawę. Szło naprawdę mozolnie… robiło się coraz bardziej duszno, ciśnienie niskie, doszedł deszcz.
Weszłyśmy na leśną , wąską ścieżkę, która przesądziła o skróceniu dystansu. Było mokro, ślisko, wysokie kamienie i głazy do pokonywania – 3m w górę, 3m w dół i tak bez przerwy przez kolejnych 10 km. Na mapie nie widać takich niewielkich przewyższeń, ale po tylu kilometrach – czuć je w kolanach! Dotarłyśmy do Inversnaid, a na zegarkach zobaczyłyśmy 19:00. Do campingu pozostało jeszcze 10 km w deszczu. Przysiadłyśmy na ławce i zastanawiałyśmy się co dalej!


I w takich momentach – wiesz, że robisz to wszystko z właściwą osobą. Bez presji… obie czułyśmy, że lepiej poszukać alternatywnego noclegu zamiast cisnąć dalej przez las o tej porze! Włączamy aplikację i rezerwujemy ostatni wolny pokój w okolicy, oddalony o 1,5 km. Idziemy, bierzemy ciepły prysznic, suszymy ubrania i zasypiamy.
Dzień 3: Inversnaid to Tyndrum
Dystans: 30 km | Suma podejść: 560 m | Nocleg: Glamping Hut – By the Way Campsite
To miał być dzień odpoczynku na szlaku – z trasą zaplanowaną na 19,5 km. Niestety, nadrabiałyśmy 10,5 km z dnia poprzedniego wzdłuż jeziora. Znów góra – dół po kamieniach. Po drodze mountain bothy – schron, w którym można przenocować jeżeli wystarczy miejsca (bez opłat i rezerwacji).
Po 3h dotarłyśmy do Inverarnan – Beinglas Campsite, na którym planowałyśmy spędzić poprzednią noc. To jedyne miejsce na tym 30-kilometrowym odcinku gdzie można usiąść i zjeść obiad pod dachem, dokupić produkty w małym sklepiku. Przez cały dzień towarzyszył nam deszcz typu mżawka. Nie przemakają buty – jeszcze, ale docieramy na camping dość przemarznięte późnym wieczorem! Zasnęłyśmy w ciepłej chatce po zjedzeniu naszych zapasów! Prognoza pogody na kolejny dzień była jednak dramatyczna.


Dzień 4: Tyndrum to Kingshouse
Dystans: 31 km | Suma podejść: 580 m | Nocleg: Glencoe Mountain Resort – Microlodge
To zdecydowanie najtrudniejszy dzień na szlaku! Nie za sprawą trasy i jej dystansu – a z powodu warunków pogodowych. Cały dzień szłyśmy w ulewnym deszczu, na przemian z mżawką. Towarzyszył nam wiatr w otwartym terenie. Oto Rannoch Moor i Glen Coe – najpiękniejszy fragment szlaku, który podziwiałyśmy jedynie we mgle i w strugach deszczu. Idąc najszybciej jak mogłyśmy, żeby po prostu go przejść! Szkoda… wielka szkoda!
Pierwszy postój zaplanowałyśmy w wiosce Bridge of Orchy, po przejściu 10 km. Zjadłyśmy obiad, trochę się ugrzałyśmy i wysuszyłyśmy. W nadziei, że przestanie padać ruszyłyśmy dalej. Niestety, popołudniem było tylko gorzej. Doszedł silny wiatr. Zatrzymałyśmy się na dłużej kiedy ujrzałyśmy ruiny starej chaty – na ciepłą herbatę. Mogłyśmy schronić się za jej murami, zdjąć plecaki i chwilę odpocząć. Po 20-kilometrach, kiedy poczułyśmy przemoczone buty – nie było już postojów, rozmów, tylko krok za krokiem zmierzałyśmy na nocleg, odliczając kilometry do końca.


W Glencoe Mountain Resort, otrzymałyśmy klucze do Microlodge – minimalistycznego domku w stylu hobbita. Poza łóżkami, grzejnikiem i czajnikiem – luksusów nie było! Tego dnia… dach nad głową i ciepłe pomieszczenie stały się luksusem. Na campingu miałyśmy dostęp do łazienki, ciepłego prysznica, suszarni oraz restauracji (kuchnia czynna do 19:30). Własne liofilizowane jedzenie, to gwarancja pójścia spać bez uczucia głodu. Tej nocy suszarnia na campingu, okazała się prawdziwym ratunkiem. Buty, które były zupełnie przemoczone, wyschły przez noc!
Dzień 5: Kingshouse to Kinlochleven
Dystans: 14 km | Suma podejść: 360 m | Nocleg: Kinlochleven, West Highland Lodge – Hostel
W końcu doczekałyśmy się dnia, kiedy przed nami zaledwie kilkanaście kilometrów do przejścia. A co to oznacza? Zaczęłyśmy dzień nieco inaczej – od spokojnego śniadania i kawy. Wędrując bez pośpiechu, dotarłyśmy na spanko popołudniem. Był czas na regenerację i zejście do miasteczka, aby spędzić ten wieczór w lokalnym pubie!
Ten etap szlaku ukazuje niesamowitą panoramę – z jednej strony Glen Coe, a z drugiej słynny widok Buachaille Etive Mor – jeden z najbardziej ikonowych munrosów Szkocji, znany choćby z filmu James Bond „Skyfall”. Tutaj także czekało na nas słynne podejście Devil’s Staircase – zygzakiem na najwyższy punkt szlaku 550 m n.p.m., z niesamowitym widokiem na góry Mamores i majestatyczne Glen Etive.


A potem… szlak łagodnie opadał, prowadząc nas przez wrzosowiska i malownicze pejzaże, aż do Kinlochleven. To nie koniec przyjemności – czekał na nas także hostel z przepięknym widokiem. Jest jedno ale – jak już się do niego wdrapałyśmy, okazało się, że klucz trzeba było odebrać z recepcji campingu, który minęłyśmy. Musiałyśmy zawrócić – czyli zejść i wejść ponownie. Tak kończą Ci, którzy nie czytają maili w drodze…
Dzień 6: Kinlochleven to Fort William
Dystans: 24 km | Suma podejść: 580 m | Nocleg: Fort William Backpackers
Ostatni dzień na szlaku! Była radość, wzruszenie i smutek – jakoś szybko minęło! Ten ostatni dzień był po prostu przepiękny pod każdym względem! Rozpoczęłyśmy go popijając kawę z widokiem, w outdoorze, w promieniach słonka…
Marsz rozpoczęłyśmy od stromego podejścia z Kinlochleven – na dystansie około 8 km. Widoki tego dnia wynagrodziły wszystkie dotychczasowe trudy. Ścieżka biegła wzdłuż doliny, podziwiałyśmy Loch Leven i kierowałyśmy się w stronę Glen Nevis. W zasięgu wzroku pojawił się On – Ben Nevis, najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii.


Tego dnia, nie spieszyłyśmy się. Moczyłyśmy stópki w lodowatym strumyku, rozmawiałyśmy z innymi piechurami, gotowałyśmy obiad i zaparzyłyśmy kawę w terenie. Tego właśnie brakowało nam w ostatnich, deszczowych dniach. Na campingu u podnóża Ben Nevis, zatrzymałyśmy się na wstępną celebrację – wiedząc, że późno dotrzemy do “mety” w Fort William, a tutejsze restauracje zamykają swe kuchnie ok 19-20.
O zachodzie słońca, dotarłyśmy do oficjalnego punktu kończącego szlak – to Gordon Square i posąg wędrowca z obolałymi stopami (The Man with Sore Feet). Przysiadamy się, bez obolałych stóp, ale z ogromnymi uśmiechami! TO NAPRAWDĘ KONIEC NASZEJ DROGI!

7. Plecak – co zabrać na West Highland Way
Zdradzę Wam mój backpacking essentials…
- Bukłak na wodę – dzięki niemu, nie martwiłam się o nawodnienie, a raczej odwodnienie. Mając rurkę dyndającą tuż pod ręką, piłam idąc – bez zatrzymywania się.
- Jedna para butów – postawiłam na buty biegowe, terenowe. Lekkie, oddychające, z dobrą przyczepnością. Niby przemakają w przypadku ulewy, ale szybko schną.
- Roller do automasażu – dzień kończyłam sesją rozciągania i masażu wałkiem, po czym budziłam się bez bólu mięśni. Łatwo przytroczyć go do plecaka, jest lekki, wybrałam model SLIM, który jest mniejszy od standardowego.
- Coffee set – składany drip, papierowy filtr, kubek. Wiadomo – kartusz z gazem i jetboil, ale te akcesoria mam zawsze przy sobie. Służą do gotowania. Nie liczyłam na czynne kawiarnie czy inne automaty – niosłam swój zestaw, aby napić się dobrej kawki, kiedy miałam na nią ochotę.
- Posiłki liofilizowane – zdrowe, pożywne i łatwe w przygotowaniu – wystarczy zalać gorącą wodą. Zajmują niewiele miejsca w plecaku i ważą 100-150g. Pokonując kilkadziesiąt kilometrów dziennie, spalałam ok 3000 kcal. A te kalorie trzeba było uzupełniać, aby mieć siłę na kolejne dni. Nie codziennie mijałam sklepy, puby czy restauracje. Wieczorami trudno było zakupić posiłek. Kuchnia zamykana jest ok 19:30, a na większości campingów nie ma takich luksusów jak restauracja.
Wymienione wyżej akcesoria, to sprawdzone rzeczy, które już zawsze będę pakować wybierając się na długą wędrówkę. Natomiast lista jest znacznie bardziej rozbudowana – wszystko spisaliśmy razem z Maciejem po przejściu najdłuższego szlaku pieszego w Polsce, czyli Głównego Szlaku Beskidzkiego.
8. Informacje praktyczne
Te mniej oczywiste…
- ETA (Electronic Travel Authorization) – jest dokumentem wjazdowym do UK, który obowiązuje Polaków od kwietnia 2025 roku. Wniosek o wydanie ETA, należy złożyć w formie elektronicznej poprzez witrynę rządową.
- EKUZ (Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego) – jest ważna i nadal honorowana w Wielkiej Brytanii, mimo jej wyjścia z Unii Europejskiej. Oznacza to, że turyści z Polski mogą korzystać z publicznej opieki medycznej w Wielkiej Brytanii w nagłych przypadkach. Jednak EKUZ nie obejmuje leczenia w prywatnych placówkach, akcji ratunkowych, transportu medycznego do kraju. Najbezpieczniej jest wykupić dodatkowe ubezpieczenie podróżne dla pokrycia tych kosztów.
- Airalo – jeżeli planujesz korzystać z Internetu, w tej aplikacji zakupisz eSIM z pakietem danych. Dzięki temu unikniesz wysokich kosztów roamingu w UK. Tip: Upewnij się, że Twój smartphone obsługuje technologię eSIM.
- Oficjalny paszport West Highland Way – uwiecznij swoje osiągnięcie, wbijając pieczątki do paszportu. Wraz z oficjalną książeczką, otrzymasz smycz i wodoszczelny pokrowiec. Każdy sprzedany paszport wspiera utrzymanie szlaku West Highland Way. Zakupisz go online (przesyłka może potrwać około tygodnia) lub w co niektórych sklepach przy szlaku (chociażby Spar w Milngavie).
- Highland midges – małe meszki (gatunek komarnika gryzącego), występujące głównie w okresie letnim, które potrafią uprzykrzyć pobyt na świeżym powietrzu. Dlatego warto przygotować się na ich obecność: nosić odpowiednią odzież, taką jak długie rękawy i nogawki, siatkę na twarz oraz używać repelentów np.: Smidge, który jest wodoodporny i działa do 8 godzin.
Podsumowując
Szkocja zachwyciła mnie po raz kolejny. Natura, dzikie jeziora, strumyki i wodospady, malownicze krajobrazy i klimatyczne miasteczka.

Highlands to kraina nie tylko dla wędrowców. Szczerze polecam ten region na podróż kamperem, wyprawę z dziećmi i zwyczajny odpoczynek blisko natury.
W przypadku dodatkowych pytań, kontaktuj się z nami za pośrednictwem formularza, maila lub mediów społecznościowych. Zachęcamy do śledzenia naszych outdoorowych przygód na Facebook i Instagram, gdzie relacje pojawiają się na bieżąco.
Jeżeli spodobał Wam się ten artykuł, będzie nam miło widząc, że polecacie go dalej. Cześć!